La Digue to jedna z najpiękniejszych wysp świata. Jest trzecią co do wielkości częścią archipelagu Seszeli leżącego o półtora tysiąca kilometrów na wschód od wybrzeża Kenii. Niewielki ląd, którego długość wynosi pięć, a szerokość trzy kilometry, zamieszkuje zaledwie dwa tysiące osób. Prawie wszyscy są Kreolami.
Europejscy odkrywcy przybyli na Seszele w XVII wieku, a pierwsze wzmianki o osadnictwie datuje się na rok 1770, kiedy wyspy były już francuskimi koloniami. Liczba ludności wciąż wzrastała dzięki napływowi tysięcy niewolników przybywających z Mauritiusa, Chin, Indii i Afryki. - Bardzo trudno spotkać tu człowieka, w którego żyłach nie płynęłaby mieszana krew. Nawet ci, którzy wydają ci się zupełnie biali, w swym drzewie genealogicznym mają czarnych lub skośnookich przodków.
Mieszkańcy La Digue są mili, ale do turystów podchodzą z lekką rezerwą. Nie są przesadnie usłużni, nie narzucają się, nie proszą o napiwki. Nie zauważyłam żebraków czy ludzi wyglądających na żyjących w skrajnej nędzy. W ostatnich latach znacznie zmienił się model rodziny. Kiedyś kobiety rodziły po 10-12 dzieci. Teraz - dwoje, troje. Utrzymanie rodziny jest tam po prostu bardzo drogie.
Gdy z grupą przyjaciół wysiadłam z łodzi, która przywiozła nas na wyspę, okazało się, że na brzegu czeka zabawny pojazd. Drewniany, kolorowy wóz "o mocy jednego wołu" zapraszał na przejażdżkę. "Ox-cart", jak nazywane są wozy, to pojazdy charakterystyczne dla La Digue. Nie tylko tworzą jej specyficzny klimat i atrakcję turystyczną, ale chronią środowisko przed szkodliwymi wyziewami spalin. Ilość samochodów jest na wyspie ograniczona do koniecznego minimum.
Po kilkunastominutowej przejażdżce wysiadamy przed kokosową farmą. Długowłosy, przystojny Kreol pokazuje, jak rozłupywać kokosy - najbardziej popularne na Seszelach owoce. Obok sterta łupin. Mieszkańcy są tak pomysłowi, że wykorzystują każdą część palmy. "Włoski" otaczające skorupę używają jako miotełki albo jako wkład do materacy. Łupiny to cenny opał. Można z nich również wyrabiać przeróżne przedmioty chętnie kupowane przez turystów - miski, biżuterię, guziki.
Liśćmi pokrywa się dachy domów, wyplata się z nich kosze i kapelusze. Z miąższu odciska się smaczne mleczko, pozostałą jego część kilka dni gotuje, potem miele otrzymując olej kokosowy. Przyglądamy się pracy kobiety poganiającej woła przytwierdzonego do kieratu poruszającego kokosowy młyn. Wół co chwilę zatrzymuje się, zdziwiony chyba, że praca wykonywana przez niego obserwowana jest przez turystów.
